piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 1



 Rozdział 1
"People like us, we don’t need that much.
 Just someone that starts, starts the spark in our bonfire hearts."


-Na dzisiaj koniec, Colton. Możesz spędzić w spokoju resztę dnia. Tylko pamiętaj, jutro, 11.00, widzimy się na planie.
-Dobrze wiedzieć.- Zmierzyłem Pablo swoim niezawodnym wzrokiem.
- Nie toleruję ironicznych odpowiedzi. Równo o jedenastej chcę cię tu widzieć. Sceny do "Calips Down" nie nakręcą się same, ewentualnie bez twojego udziału.
Zatrudnimy równie przystojnego aktora, który nie będzie za każdym razem krzyczał, że coś mu nie pasuje.
-Może pan zagra? Przystojniak, po 50-tce, dziewczyny rzucą się na pana z piskiem. Ahh, ta charyzma, spojrzenie głodnego lwa.
- Wynoś się stąd Haynes! Gdybym tylko mógł, zmiażdżyłbym cię jak mrówkę. Widzimy się o jedenastej albo wcale, przyjmij to do swojej wiadomości.-
-Tak, tak, życzę równie miłego dnia, Pablo.
Opuściłem salę z uśmieszkiem zwycięstwa. Kto w końcu był mistrzem upokarzania starszych współproducentów z planu? Tak, Colton, właśnie ty. Poczułem chęć napicia się kawy. Po 9 godzinach na planie, stojąc u boku jakieś latynoskiej tancerki, jak zwykle przeciętnej urody, jedyną rzeczą, której pragnąłem było łóżko, kawa i Biggy. Przebrałem się z  tego ohydnego stroju latynosa w biały T-shirt, skórzaną kurtkę i najwygodniejsze jeansy. No może jednak nie należały one do najwygodniejszych, ale czułem, że wyglądam w nich całkiem nieźle. Opuściłem szatnię i ruszyłem korytarzem do wyjścia.
Recepcjonistka podała mi dokumenty od Pablo odnośnie mojego najbliższego harmonogramu pracy. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że dostałem podobny dwa dni temu. I wcale nie było tam
dodatkowych dwudziestu pięciu godzin. Szlag, pomyślałem, było nie zadzierać z tym palantem. Trzasnąłem wyjściowymi drzwiami, wypatrując wzrokiem ulubionej budki z kawą.
Zatrzymałem się na placu Hemswortha 10, ale nie miałem ochoty rozczulać się nad tym pięknym miejscem, zamówiłem Espresso i wyszedłem. Jeszcze ta głupia blondyna za ladą szczerzyła się do mnie.
To dlatego nienawidzę dziewczyn za kasą, uśmiechają się zawsze jakby zobaczyły Coltona Haynesa, aj dziewczyny. Roześmiałem się po chwili ze swoich własnych myśli.


W torbie leżał klucz, wyciągnąłem go i pospiesznie otworzyłem drzwi. Włączyłem tv i rzuciłem się na kanapę trzymając kubek z kawą.
-Biggy. - Krzyknąłem.-Biggy, nie rób ze mnie głupka. Chodź mały, muszę opowiedzieć ci o wszystkim co się dzisiaj wydarzyło.
Biggy jednak nie miał zamiaru przyjść. Podniosłem się z żalem z kanapy i ruszyłem do sypialni.Leżał jak zawsze na moim łóżku, ale tym razem z zasmuconymi oczami, ledwo co oddychając.
Mały, co ci jest?- Przytuliłem go do swojej klatki piersiowej. Popatrzył na mnie załzawioną parą oczu. Poczułem się dziwnie, widziałem, że cierpi, ale nie wiedziałem co mam zrobić.
Delikatnie podniosłem go z łóżka i włożyłem do kosza, w którym często ucinał sobie drzemkę, kiedy drzwi od sypialni były zamknięte.
-Jedziemy do lekarza, piesku. -Powiedziałem, wiedząc, że nie otrzymam odpowiedzi. Liczyłem na to, iż nie będzie to nic poważnego, w końcu Biggy towarzyszył mi od początku mieszkania w Andaluzji.
Odpaliłem srebrzyste Audi, patrząc z niepokojem na Biggiego.


Słońce grzało dzisiaj niemiłosiernie. Mijałem uliczki Sewilli w poszukiwaniu dobrego weterynarza. Zastanawiałem się dlaczego wcześniej nie sprawdziłem, gdzie takowy się znajduje.
Otarłem czoło z potu. Smartfonowa nawigacja mówiła, że gdzieś tu powinna znajdować się lecznica dla zwierząt. Zaparkowałem na rogu ulicy, przy nocnym klubie, po czym na mojej twarzy pojawił się
grymas zażenowania. Dziwnym trafem tylko tu było wolne miejsce. A może po prostu nie chciało mi się szukać innego. Nieważne. Wziąłem Biggiego i pięć minut później znajdowałem się już przy 'La Mariposa".
Wszedłem do środka. Krzątało się tam kilka osób. Starsza pani w recepcji spojrzała na mnie spod okularów. Podszedłem bliżej, Biggy ziewnął.
-Diego Rodriguez?- zapytała.
-Colton Haynes.- Odrzekłem z niepewnością.
-Nie mamy tu żadnego Coltona, a przynajmniej nie Haynes'a.
-To była nagła, spontaniczna decyzja. Nie wiedziałem, że muszę wcześniej zadzwonić.- Spojrzałem niewinnym wzrokiem, licząc na jej litość.
-Pan Diego Rodriguez?- Powtórzyła. Trochę się zmieszałem, ale zaraz poczułem czyjąś obecność koło mnie.
-Dokładnie.- Odrzekł mężczyzna stojący tuż obok mnie.Recepcjonistka podała mu kartkę i pokazała drzwi.
-Panie Haynes, nie ma dzisiaj dużego ruchu, więc kiedy wyjdzie pan Diego, pan pospiesznie uda się do gabinetu doktor Nicole, gabinet nr 11, pan Diego właśnie do niego wchodzi.- Uśmiechnęła się do mnie
po raz kolejny i pogłaskała Biggiego po pyszczku.
-Dziękuję.- Wyszeptałem podekscytowany i usiadłem na krześle dla oczekujących. Diego i jego chory kot najwyraźniej się nie spieszyli. Biggy wzdychał, aż w końcu zasnął. Czekałem jeszcze dziesięć minut.
Drzwi gabinetu otworzyły się, a w nich ukazał się Diego dziękujący i komplementujący młodą lekarkę. Podniosłem się z krzesła i ruszyłem do gabinetu.
-Jak wabi się ten mały mops?-Zapytała ciepłym głosem i wzięła na ręce mojego towarzysza.
-Biggy.- Odrzekłem.
-A więc co ci dolega Biggy? Pogładziła go dłonią po grzbiecie.- Chciałabym zapytać, panie Haynes jak dużo czasu spędza pan z pupilem? Mopsy bardzo źle znoszą samotność, a ten wygląda na trochę
zaniedbanego dłuższą nieobecnością.
-Co prawda spędzam ostatnio dużo czasu na planie filmowym, wie pani, taka praca jest bardzo pracochłonna, ciągłe zdjęcia, ćwiczenie scenariusza, ale...
-Tak, tak, gwiazdorze. Pytam pana jak wiele czasu spędza pan z pupilem, a nie o to jak wspaniałym aktorem jest Colton Haynes.- Popatrzyła na mnie z irytacją, oczekując na dalszą odpowiedź.
-Kilka godzin dziennie, tak jak mówiłem, praca nad filmem mnie pochłania.
-Hm, to ciekawe, zaraz przebadam Biggiego, pan może zaczekać na korytarzu.
-A nie mógłbym tutaj?-Zapytałem nieco poirytowanym tonem.
-Ależ oczywiście, że mógłby pan, ale uprzedzam, nie lubię gwiazdorów, którzy nie widzą świata poza samym sobą.-Prychnęła nieprzychylnie nastawiona do mnie doktor.
-Nie potrzebuję pani sympatii, wystarczy mi to, aby skierowała ją pani do mojego psa.-Uchyliłem drzwi chcąc wyjść.
-Wizyta u fryzjera czy makijażystki, że Colton postanawia opuścić te miłe miejsce?
-Poprawiłem tylko z przekorą swoje idealnie ułożone włosy i zamknąłem drzwi.Współczuję ci Biggy!- zawołałem jeszcze w korytarzu, aby poddenerwować drogą pani doktor. Niech jędza nie myśli, że ktoś
taki jak Colton Haynes pozwoli na takie traktowanie. Usiadłem po raz kolejny na krześle w poczekalni i odliczałem minuty. Czułem się coraz bardziej zirytowany brakiem wiadomości. Po dwudziestu
minutach czekania, drzwi od sali numer jedenaście otworzyły się, a w nich stanęła doktor Nicole z podejrzanie zasmuconą miną.



Pierwszy rozdział za nami, wyszło jak wyszło.
Dedykowany Nicoli:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga